Po niezapomnianej podróży do Krzemieńca, przyszedł czas na odpoczynek. Dlaczego niezapomnianej? Ponieważ trasa jaką musiałem pokonać była bardzo ekscytująca, zwłaszcza sam dojazd do Polskiej rodziny tam mieszkającej. W godzinach późno wieczornych podróżowałem przez las,gdzie po prawej i lewej stornie ograniczała mnie przepaść,zjeżdżałem ze stromego zbocza. Wszystko było by dobrze gdyby nie fakt, ze jechałem samochodem osobowym :) Takich wrażeń się nie zapomina... Po nocy pełnej wrażeń otrzymałem bardzo miły prezent na dzień dobry. Był to suto zastawiony stół z świeżo upieczonymi racuchami. Ukraińcy tak jak i Polacy są bardzo gościnni ,wiec na brak jedzenia i miłego towarzystwa nie mogłem narzekać. Po obfitym śniadaniu musiałem ruszyć w dalszą trasę.
W Krzemieńcu trafiłem na mszę odprawianą w cerkwi. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć jak wygląda msza prawosławna. Kolejnym przystankiem była willa Juliusza Słowackiego. Mały skromny domek usytuowany na obrzeżach Krzemieńca w spokojnym zaułku. Na sam koniec mojego pobytu w Krzemieńcu zostawiłem sobie zwiedzanie ruin zamku znajdującego sie na sporym wzniesieniu. Najgorsze było wejście na sam szczyt, ale opłacało się. Na samej górze można było zobaczyć całą panoramę Krzemieńca(oczywiście jak trafiło się na dobrą pogodę). Mnie udało się dotrzeć na szczyt, jak zaczęło padać, nie narzekam, ponieważ miałem wrażenie jak bym znajdował się w chmurach.
Dalej wyruszyłem do Zbaraża